Kraj wulkanów, gejzeru, zorzy, jaskiń, wodospadów, klifów, lodowców oraz pięknych widoków z tym kojarzy się Islandia
Islandia jakże odległa, ale fascynująca. W szczególności polowanie na zorzę rozbudzało apetyt na te wyspę. Kolega był tam kilkanaście razy w początkach października zawsze i polecał aby w tym czasie lecieć.
Bilety do Reykjaviku na samolot nie aż tak drogie. Za to jedzenia nabrałem spor na cały tydzień. Były to puszki konserw, chleb, zupy w proszku, kabanosy, czekolady i inne smakołyki.
Niestety samolot z Warszawy opóźnił się o ponad 3 godziny. W czasie lotu nie było widać zorzy. W Rejkyaviku wylądowałem grubo po 1 ej. Kuba miejscowy przewodnik czekał niestrudzenie mimo opóźnienia. Podrzucił do hotelu.
Obiekt trochę napsuł nerwów bo wejścia były dwa na kody. W końcu po rozeznaniu i obejściu budynku udało się dostać od środka. Dalej trzeba było pogimnastykować się z dotarciem na właściwe piętro. Dalej tez było pod górkę gdy przyszło wpisywanie kodów do pokoju. Po telefonach do obsługi udało się dostać. Pokoje fajne ładnie urządzone tylko ze był w każdy dwa duże łózka zarówno czy chce tam być 2,3 albo 4 osoby. Jakoś trzeba było sobie poradzić. Łazienka była dosyć przestronna. W skład wyposażenia wchodziła lodówka, szafa, telewizor, lampki, wysokie łózka z wygodnymi materacami, szafa, czajnik herbata i kawa.
W hotelu Muli bo tak się nazywa, na kuchni i w serwisie sporo jest Polaków.
Śniadania serwowane z rana to bogactwo smaków i różnorodność potraw. Dużym plusem był automat z kawą, herbatą i przepyszną gorąca czekoladą z którego można było korzystać do woli przez całą dobę.
Z rana zrobiłem trening biegowy po okolicy i nad morzem. Wschód słońca w Reykjaviku był inny niż u nas w kraju. Słonce w charakterystycznej tarczy wychodziło zza budynków. Wszak znajdowaliśmy się wysoko na północy blisko koła podbiegunowego.
Busem wraz z Kubą udaliśmy się na zwiedzanie. Od razu zadął pytanie do to jest na niebie bo nie widział tego od wielu tygodni? Chodziło o słońce którego tak tutaj miejscowym brakowało.
Pierwszy był Złoty Krąg – krater wulkanu Kerið Tam zatrzymaliśmy się w tym wulkanicznym jeziorze kraterowym. Słynie on z wyraźnego kontrastu kolorów – bordowego osadu mineralnego, ciemnych skał lawy i niebieskawej wody jeziora – tworzących naturalnie przyjemny dla oka widok.
Pochodzenie Kerið rozpoczęło się prawie 6500 lat temu podczas erupcji, którą uważano za potężną, ale kiedy magma opróżniła się, komora zapadła się, pozostawiając krater w kształcie, który widzimy dzisiaj tutaj wiało i trzeba było dobrze się opatulić. Jednak zejście w dół do krateru było dobrze zrobione i łagodne. Krater w kilka minut można było obejść na około wzdłuż krawędzi krateru. Było to lepsza opcja niż wygwizdowie utwardzoną ścieżką w dół krateru, aby uzyskać lepszy widok. Trudno stad też fajny był widok. Przejeżdżając przez Islandię wszędzie widać przestrzenie i piękne widoki gór.
Wodospad Skógafoss to wodospad o wysokości 60 m, w którym rzeka Skógá kończy się nad dawnymi klifami morskimi. Linia brzegowa cofnęła się, pozostawiając za sobą ten oszałamiający pionowy wodospad.
Intensywność i moc tworzą trwałą mgłę, co często w słoneczny dzień może prowadzić do powstania tęczy wokół wodospadu. Akurat miałem to szczęście, że tęcza pojawiła się w swej okazałości na kilka minut. Skógafoss jest właściwie ostatnim z serii wodospadów spływających z wyżyn. Jeśli podejmiesz wyzwanie i wejdziesz po stromych schodach liczących 527 stopni na najwyższą platformę widokową, nie tylko zostaniesz nagrodzony widokiem z lotu ptaka, ale będziesz mógł podążać szlakiem w górę, mijając po drodze niezliczone mniejsze wodospady.
Kolejnym punktem był wodospad Gullfoss, czyli Złoty Wodospad. To zachwycający wodospad zasilany wodami z drugiego co do wielkości lodowca Islandii Langjökull. Jego rycząca kaskada najpierw spływa po łagodnym zboczu przez 11 metrów, a następnie spada w głąb kanionu ze wspaniałym, szerokim spadkiem o wysokości 21 metrów, tworząc imponującą, piękną mgłę, która unosi się w powietrzu, często tworząc gigantyczną tęczę w słońcu. Wiało na nim tak mocno, że aby zrobić zdjęcie to trzeba było trzymać telefon dwoma rękami aby nie odleciał.
W pobliżu dostępne są dobrze utwardzone ścieżki z różnymi punktami widokowymi, z których można podziwiać wodospad Gullfoss. Pierwszym punktem widokowym jest górny pokład obok centrum dla zwiedzających, z którego roztacza się panoramiczny widok na cały wodospad. Podążając ścieżką, możesz zejść na dolny pokład, aby zobaczyć drugą stronę grzmiącej kropli, która znika w głębi ziemi. Wodospad zrobił wrażenie.
Po drodze napotkaliśmy pomidorową szklarnio-restaurację. Serwują tutaj potrawy z uprawianych pomidorów a podobno zupa jest najlepsza. Jednak trzeba tutaj dokonywać rezerwacji z dużym wyprzedzeniem Obeszliśmy się smakiem.
Potem dojechaliśmy do obszaru geotermalnego Geysir, którego nazwa pochodzi od pierwotnego gejzeru, Wielkiego Geysira, który jest już nieaktywny. Jednak zanim udaliśmy się do niego zahaczyliśmy o miejsce Geiyir Center, gdzie zjedliśmy typową gorąca islandzką zupę z kawałkami jagnięciny. Dobra sprawa taka ciepła strawa choć cena 94 zł za talerz z kawałkiem chleba trochę wstrząsnął.
Jednak warto było. Ogólnie ceny na Islandii mocne są.
Woda 0,5l kosztowała 16 zł chleb krojony 28 zł, magnes na lodówkę najtańszy wyniósł 42 zł.
Wracając do gejzera to obszar ten jest wypełniony otworami parowymi, bulgoczącymi dołami i skwierczącymi stawami, z wielobarwnymi plamami rozsianymi tu i ówdzie. Główną atrakcją tego miejsca jest aktywny gejzer Strokkur, który co 5–10 minut wytryska w powietrze na wysokość 20 metrów. Spektakularny, żywy widok jest główną atrakcją pola geotermalnego Geysir.
Kolejną cechą tego obszaru są bulgoczące gorące źródła i parne, błotniste pola, tworzące siarkowy zapach. Gejzery stwarzają doskonałą okazję do zanurzenia się w cudach Islandii. Niesamowite wrażenia i doświadczenie.
Tego dnia zrobiliśmy pierwsze podejście do upolowania zorzy. Po zmroku pojechaliśmy w odludne miejsce z dala od świateł. Od razu po zatrzymaniu zaczęła się ukazywać lekka zielona poświata. Pierwsze zdjęcia to tylko mała zielona plamka na tle ciemnego nieba.
Z każdą chwilą zaczęła pojawiać się intensywność tej zieleni i rozprzestrzeniać się na niebie. Pojawiła się pośród gwiazd.
Widok niezwykły i robiący efekt wow. Po kilku minutach całe niebo było w zorzy. Kuba wyciągał aparat cyfrowy na statywie i cykał fotki. Oh ach ih co za widok. Od razu upolowaliśmy zorzę. Zjawisko będące spełnieniem wyjazdu w tak szybkim czasie od przylotu. Nie było jak robić zdjęć, bo oczy szalały. Głowa czegoś takiego nie widziała. Głowy w górze, gęby pootwierane i cisza, wyjątkowa cisza przeszywając od czasu do czasu westchnienia z zachwytu. Po jakimś czasie i ochłonięciu trzeba było coś
utrwalić. Z czasem widok napełniał duszę. Piękno zorzy trzeba po prostu zobaczyć i przeżyć. To jednak nie wszystko. Odjechaliśmy w inne miejsce i iiiii ukazała nam się tańcząca zorza. To mix kolorów i niesamowity spektakl świateł.
Tu zorza ukazała się jak lasery w dyskotece. Przemieszczała się z jednego horyzontu na drugi.
Skakała jak kozica po skałach jak Adam Małysz w latach świetności na skoczniach narciarskich. Wydawało się jakby niebo miało koncert laserów bez muzyki. Coś wspaniałego. Wracaliśmy do Rejkyaviku w poczuciu już spełniania po co tu przylecieliśmy, a to dopiero był pierwszy dzień zwiedzania wyspy.
Kolejnego dnia pierwszym przystankiem wyjazdu był Park Narodowy Thingvellir Jako jedno z najsłynniejszych miejsc i obowiązkowych atrakcji na Islandii, Park Narodowy Thingvellir ma ogromne znaczenie zarówno w historii, jak i geologii Islandii. W 930 roku Wikingowie założyli tu, w Thingvellir, pierwszy na świecie parlament, co czyni go najstarszym parlamentem. Co najbardziej zaskakujące, parlament jest nadal aktywny i w pełni funkcjonuje! Thingvellir znajduje się tuż przy jedynej widocznej części Grzbietu Śródatlantyckiego, która jest w większości zanurzona w oceanie.
Idąc ścieżką, spaceruje się pomiędzy doliną ryftową pomiędzy dwiema rozbieżnymi płytami tektonicznymi, na których znajdują się odpowiednio Ameryka Północna i Eurazja. Park Narodowy Thingvellir charakteryzuje się różnorodną scenerią, w tym wodospadem Öxaráfoss, wąwozem Almannagjá, panoramicznym punktem widokowym Hakið, szczeliną Silfra i kościołem Þingvallakirkja.
Nawet jadąc z miejsca na miejsce po drodze zatrzymywaliśmy się aby oglądać napotkane widoki, jaskinie i miejsca gdzie po prostu nie dało się nie stanąć. Widoki na Islandii są niezwykłe. Żaden aparat nie odda tego co można zobaczyć.
Lodowiec Sólheimajökull. Jest to tak zwany jęzor lodowca rozchodzący się promieniście od większego Mýrdalsjökull. Po wyboistej drodze dojeżdżamy do parkingu. Parking ten znajdował się kiedyś obok samego lodowca. Parking się nie zmienił, ale sam lodowiec niestety znacznie się cofnął w ciągu ostatnich dwudziestu lat, do tego stopnia, że spacer z parkingu do lodu zajmuje obecnie około 15 minut. Należało założyć raki, zabrać kaski i czekany oraz przygotować zabezpieczenia.
Szlak na krawędź lodowca prowadził po nierównym terenie, ale nie jest szczególnie pagórkowaty, więc jest odpowiedni dla większości ludzi. Po drodze napotkać można było turystów w kajakach którzy podpływali pod jęzor lodowca. Mijamy dużą lagunę lodowcową, która powstała z roztopowej wody lodowcowej. Wiadomo, że duże fragmenty lodowca odrywają się od lodowca w procesie znanym jako cielenie się lodowca. Przewodnik opowiedział o tworzeniu się lodowców, ich rolę w kształtowaniu krajobrazu i ich przyszłość w obliczu zmian klimatycznych. Lodowiec co roku cofa się coraz bardziej, a przyszłość jest tragicznie niepewna. Udało się wejść trochę na lodowiec i zrobić fajne fotki. Woda z niego krystalicznie czysta nadawała się rzecz jasna do picia.
Po lodowcu czekała na nas plaża Reynisfjara, czyli czarna Plaża stanęła nam na drodze. Nie dojechaliśmy do niej ze względu na remont parkingu. Trzeba było dojśc na nogach do niej.To jedna z najczęściej odwiedzanych i ukochanych atrakcji Islandii. Krajobraz ma tu nieziemski, elementarny charakter. Konkurujące siły lawy i morza współdziałały tutaj, tworząc klif z bazaltowych kolumn, dużą jaskinię z kopułą i oczywiście sam słynny czarny piasek.
Parująca lawa z erupcji pobliskiego wulkanu Katla przedostała się kiedyś do morza w tym miejscu, a siła morza z kolei spowodowała erozję i rozbiła tę lawę na czarny piasek, który widzieliśmy. Nad samą woda wiało także mocno. Widoki klifów były świetne. Plaża Reynisfjara znajduje się na liście dziesięciu najpiękniejszych nie tropikalnych plaż świata w rankingu magazynu National Geographic.
Naszym ostatnim przystankiem tego dnia był wodospad Seljalandsfoss, przeżycie niezapomniane dla wszystkich podczas tej wycieczki. Ten elegancki wodospad ma 60 m wysokości, podobnie jak Skógafoss, ale znacznie mniej potężny. Zasilane jest przez rzekę Seljalandsá, która ma swój początek pod lodowcem Ejyafjallajökull, co jest kolejnym przykładem połączenia różnych sił, tworząc krajobraz i cechy islandzkiego krajobrazu. Za wodospadami biegnie szlak pieszy, oferujący wyjątkową, choć mokrą perspektywę! Seljalandsfoss wyznacza także wejście do rezerwatu przyrody Thorsmörk, położonego wzdłuż skalistej drogi na północ od wodospadu. Niedaleko Seljalandfoss znajduje się Gljúfrabúi, ukryty wodospad, ulubieniec fotografów. O zachodzie słońca prezentował się wybitnie. Można było obejść go dookoła ale trzeba było liczyć się ze zmoczeniem.
Trzeciego dnia po śniadaniu ruszyliśmy na półwysep Snæfellsnes. Jest to region wulkaniczny i rzeczywiście lodowiec Snæfellsjökull znajduje się na szczycie stratowulkanu. Oprócz tego półwysep jest usiany innymi wulkanami. Erupcja, która miała miejsce 4000 lat temu, utworzyła pola lawy Berserkjahraun, nasz pierwszy przystanek tego dnia. Oprócz skał pokrytych mchem w wyniku erupcji powstały kratery wulkaniczne Scoria Rauðkúla i Grákúla.
Dziwna nazwa miejsca wywodzi się z sagi Eyrbyggja i zawartej w niej relacji o dwóch szwedzkich berserkerach, czyli wojownikach Wikingów, którzy oczyścili ścieżkę przez pola lawy dla islandzkiego rolnika, zanim zostali zdradzeni i zamordowani.
Kuba raczył nas opowieściami o elfach, stworach i przytaczał dużo miejscowych legend oraz podań. Facet o ogromnej wiedzy i pasjo do turystyki świetnie się prezentował. Na pytanie dlaczego nie uczy się języka islandzkiego skwitował,że bez sensu jest się uczyć języka którym posługuje się raptem 300 tyś. ludzi na świecie.
Zobaczyliśmy Górę Kirkjufell prawdopodobnie najczęściej fotografowaną górą w kraju i jest symbolem całego obszaru. Ta charakterystyczna góra w kształcie grotu strzały, położona niedaleko miasta Grundarfjörður, ma zaledwie 463 m wysokości, ale wydaje się bardziej imponująca, ponieważ wydaje się przebijać płaski otaczający krajobraz. Kirkjufell oznacza po islandzkim górę kościelną, choć dokładna przyczyna powstania tej nazwy nie jest znana. Kirkjufell nie bez powodu jest najczęściej fotografowaną górą na Islandii, a klasyczne ujęcie przedstawia odległy szczyt z wodospadem Kirkjufellsfoss i lustrzanym odbiciem góry w jeziorze. Dobrze utrzymana ścieżka do wodospadu umożliwia wykonanie idealnego zdjęcia. W „Grze o tron” śnieżny Kirkjufell pojawia się w odcinku 7. sezonu, w którym nasz bohater Jon Snow wyrusza za mur w poszukiwaniu dowodów na istnienie upiorów.
Zajechaliśmy do Paru Narodowego Snæfellsjökull to obszar chroniony, którego centrum stanowi lodowiec i wulkan Snæfellsjökull. Położona na zachodnim krańcu półwyspu ośnieżona czapka tego lodowca jest widoczna z Reykjavíku nad zatoką Faxaflóa w pogodny dzień. To tutaj znajduje się wejście do środka ziemi, przynajmniej w wyobraźni legendarnego francuskiego autora science-fiction Juliusza Verne’a. W jego przełomowej powieści „Podróż do wnętrza Ziemi” bohaterowie tej opowieści zjeżdżają w głąb wulkanu i stają w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa i stworzeń żyjących w głębinach ziemi. Nasze kolejne przystanki również znajdują się na terenie parku narodowego.
Dalsze zwiedzanie parku narodowego odbyło się na naszym następnym przystanku, na wulkanicznych czarnych piaskach Djúpalónssandur. Podobnie jak wszystkie czarne plaże, dramatyczny kolor piasku pochodzi od dawnej erupcji wulkanu, podczas której do morza przedostała się paląca lawa. Morze ostatecznie zniszczyło tę masę wulkaniczną, pozostawiając czarny piasek, który widzimy tutaj dzisiaj. Plaża jest również otoczona ciekawymi formacjami lawy. Na tutejszym wybrzeżu od wieków łowiły zarówno lokalne, jak i zagraniczne trawlery.
Nieistniejąca już wioska rybacka Dritvík była niegdyś ważnym ośrodkiem regionalnym. Miejscowi rybacy sprawdzali tu swoje siły, podnosząc kamienie o różnej masie. Aby zostać uznanym za gotowego do zajęcia miejsce na łodzi, przyszły rybak musiał podnieść kamień o masie 54 kg. Istnieją trzy inne kamienie, na których można sprawdzić swoją siłę; Amlóði (bezużyteczny) to 23 kg, Hálfsterkur (połowa siły) to 100 kg, a Fullsterkur (pełna siła) to 154 kg. O ile pierwszy łatwo podnieść było to kolejnych już nie ryzykowałem.
Wrak jednej łodzi rybackiej, Epine GY7, nadal można zobaczyć na tutejszej plaży. W 1948 r. 14 ludzi straciło życie, gdy trawler zatonął na wzburzonym morzu. Wrak znajduje się tutaj jako hołd dla tej i innych tragedii. Jego części są porozrzucane po całej plaży. Morze symbolizuje na Islandii zarówno życie, jak i śmierć.
Przenosimy się teraz na południową stronę półwyspu. Nasz następny przystanek to skały Lóndrangur, wulkaniczne kolumny bazaltu, które stoją razem w ryczącym morzu, wyciosane w okolicznych klifach przez wieki uderzających fal
Klify tętnią życiem ptaków i są ważnym miejscem gniazdowania. Platformy widokowe oferują wspaniałe punkty widokowe dla fotografów zainteresowanych różnymi gatunkami, dla których ten obszar jest domem. Na skałach wylegiwało się mnóstwo fok. Pozowały wręcz one do zdjęć leniwie się unosząc.
Nawet gdzieś napotkaliśmy resztki wieloryba na plaży.
Uderzające bazaltowe kolumny i ciekawe formacje skalne przeplatają się z cienkimi chodnikami powstałymi w wyniku wieloletniej erozji, gdy ląd walczy z morzem, które chce je odzyskać. Możemy zobaczyć kamienny most, poniżej którego morze zerodowało klif w kamienny łuk. To kolejny popularny temat wśród zapalonych fotografów.
Oglądamy najsłynniejszy czarny kościół na Islandii, czarny kościół Budir lub jak jest znany lokalnie, Búðakirkja, został pierwotnie zbudowany w 1848 roku i odrestaurowany w latach pięćdziesiątych XX wieku.
Obok niego znajduje się urokliwy cmentarz. Do środka świątyni nie udało się wejść ze względu na odbywający się koncert.
Na posiłek trafiliśmy do miejscowej restauracyjki. Bardzo pomysłowo zrobiona w połączeniu z eksponatami i wystawami. Do tego można było zakupić lokalne pamiątki i ….Prince Polo.
Ciekawym doświadczeniem okazał się wyjazd na Półwysep Reykjanes. Pierwsze były gorące źródła Gunnuhver centralny punkt Światowego Geoparku UNESCO. Ten chroniony obszar geotermalny jest bardzo aktywny, z kominami parowymi i basenami błotnymi porozrzucanymi po krajobrazie. W mitach złośliwy duch Gúðrun lub Gúnna został uwięziony tutaj w basenach błotnych. Być może brutalną, ledwo stłumioną naturę tego obszaru można wytłumaczyć obecnością tego wściekłego ducha! „Hver” to islandzkie słowo oznaczające gorące źródło. To jest gorące źródło Gunna lub Gunnuhver. Znajduje się tu największy basen błotny na Islandii i ma średnicę 20 m. Nad okolicą unosi się śmierdząca siarkowa para. Elektrownie geotermalne są powszechne na Islandii, a Islandia jest światowym liderem w wykorzystywaniu tej surowej energii geotermalnej, a także energii odnawialnej. Pobliska elektrownia Reykjanes wykorzystuje tę wodę termalną do wytwarzania energii elektrycznej i ogrzewania budynków.
Wycieczka na wulkan to niepowtarzalna okazja, aby bliżej poznać najnowsze miejsce erupcji wulkanu. Zwykle erupcje wulkanów na Islandii mają miejsce w bardzo odległych i trudno dostępnych miejscach. Jadąc przez Reykjanes, zobaczyliśmy pokryte mchem pola lawy, które powstały wiele tysięcy lat temu. Nowe i szybko schładzające się pola lawy bez wątpienia będą do nich przypominać w nadchodzących latach.
Wybraliśmy dostępną trasę do erupcji wulkanów Fagradalsfjall i Meradalir w 2021 lub 2022 roku. Dotarliśmy do najbliższego bezpiecznego punktu widokowego, który zmienia z dnia na dzień. Widać jeszcze dymiąca lawę po erupcji.
Latarnia morska w Reykjanesviti i elementy wybrzeża Kontynuujemy podróż do majestatycznej latarni morskiej Reykjanesviti. Ta popularna latarnia morska, pochodząca z początku XX wieku, od ponad stulecia kieruje statkami, a jej światło przypomina świecącą latarnię morską umieszczoną na wysokości 63 m nad poziomem morza. Latarnia morska, położona na wzgórzu Bæjarfell, jest popularna wśród fotografów amatorów i jest także dobrym miejscem do podziwiania zapierających dech w piersiach krajobrazów wybrzeża. Można tu także podziwiać głazowy grzbiet Valhnúkamöl, klify morskie, kominy morskie i szkiery, które są przystanią i miejscem gniazdowania wszelkiego rodzaju ptaków morskich.
To tu na zboczach klifów gdzie byłem kręcony był teledysk Volcano Men w eliminacjach Eurowizji w 2020 roku. Artyści pozostawili nawet klawisze https://www.youtube.com/watch?v=P9fWd1M0z3M
Na odległej wyspie Eldey znajduje się największa na świecie kolonia głuptaków północnych, licząca ponad 16 000 par lęgowych. Te elementy wybrzeża są nieustannie atakowane przez wściekłe fale północnego Oceanu Atlantyckiego.
Ostatnim przystankiem tego dnia był Most Między Kontynentami. Po tym, jak tego dnia byłeś świadkiem skutków aktywności sejsmicznej, masz okazję wyobrazić sobie pierwotną przyczynę wszystkich cudów, które widziałeś. Półwysep Reykjanes leży na grzbiecie środkowoatlantyckim, gdzie dwie główne płyty tektoniczne oddalają się od siebie, a różnica między nimi zwiększa się o kilka centymetrów każdego roku. To miejsce jest jednym z niewielu miejsc na Ziemi, w którym ten grzbiet znajduje się nad poziomem morza. Most między kontynentami to 15-metrowa kładka dla pieszych, która daje niepowtarzalną okazję do spaceru pomiędzy dwiema płytami tektonicznymi, na których oddalają się Ameryka Północna i Europa. To miejsce odwiedzane jest przez licznych turystów.
Jak co dzień wieczorem wracaliśmy do Reykyaviku na nocleg. Udaliśmy się jeszcze na rekonesans po mieście.
Na nabrzeżu oczom ukaała się taka oto rzeźba. Solfar to masywna, stalowa rzeźba autorstwa Jon Gunnara Arnasona. Kształtem Solfar przypomina najdawniejszą historię Islandii, ponieważ nawiązuje do łodzi wikingów. Nic dziwnego, że Solfar w ten właśnie sposób kojarzy się turystom, którzy wiążą wygląd rzeźby z historiami o ludziach północy, które znają z legend i literatury.
W rzeczywistości jednak Solfar jest łodzią, ale łodzią marzeń i „odą do słońca”. Intencją autora było, żeby Solfar symbolizował nieodkryte miejsce, nadzieję, postęp i wolność. Z historią powstania rzeźby Soflar wiąże się bardzo ciekawy zbieg okoliczności, dzięki któremu Solfar nabiera innego znaczenia. Otóż Jon Gunnar w trakcie pracy nad Solfar zapadł na ciężką chorobę. Zmarł w rok po tym, jak Solfar został ustawiony w jego obecnym miejscu (1989 r.). Niektórzy twierdzą, że artysta zaprojektował Solfar jako statek przewożący dusze do miejsca ich wiecznego spoczynku.
Ładnie prezentuje się zarówno o wschodzie jak i o zachodzie słońca.
Oczywiście napotkaliśmy mimo świateł zorzę i Imagine Peace Tower. To wieża 4 km światła pokoju na cześć Johna Lenona gwiazdy The Beatles. W roku 2007 żona lenona Yoko Ono stworzyła na wyspie Viðey, Imagine Peace Tower, która była zaprojektowana ku pamięci jej męża – Johna Lennona. Położona na wyspie wieża, jest dużym reflektorem, który parę razy do roku rozświetla nocne niebo nad Reykjavikiem. Jej światło symbolizuje pokój i jest ona częścią kampanii, którą na rzecz pokoju na świecie zapoczątkowali Yoko Ono i John Lennon. Na ścianach tego „pomnika” znajdują się słowa „Imagine Peace” wypisane w 24 językach.
Każdego roku w dniach od 9 października (dzień narodzin Johna Lennona) do dnia 8 grudnia (dzień śmierci artysty), wieża Imagine Peace rozświetla niebo. Siła i intensywność światła zmienia się w zależności od pogody i warunków atmosferycznych jakie panują w danej chwili. W ładną i bezchmurną noc światło wychodzące z wieży tworzy potężny słup światła. Sama wieża stoi na platformie, która to została wykonana z islandzkich kamieni i są to hialit, doleryt i bazalt. Światło, które jest generowane przez Imagine Peace tower jest zasilane całkowicie naturalną energią pochodzącą ze źródeł geotermalnych.
W dzień odlotu udaliśmy się na spacer po Reykyaviku. Wzdłuż nabrzeża przemieszczaliśmy się do muzeum zorzy polarnej. Tam poznaliśmy edukacyjny walor zorzy.
Następnie przez miasto dotarliśmy do kościoła Hallgrímura. Ma 74,5 m wysokości i jest drugim, po Smáratorg 3, pod względem wysokości budynkiem Islandii. Kościół nosi imię islandzkiego poety i duchownego luterańskiego Hallgrímura Péturssona.
Projekt kościoła autorstwa architekta Guðjóna Samúelssona został zatwierdzony w 1937 roku. Budowa kościoła trwała w latach 1945–1986. Na wieży kościoła funkcjonuje punkt widokowy, z którego roztacza się widok na Reykjavík i otaczające go góry. Przed kościołem znajduje się pomnik Leifa Erikssona. Został on podarowany w 1930 przez Stany Zjednoczone z okazji 1000-lecia Althingu – islandzkiego parlamentu. Robi jednak wrażenie. Nieopodal znajduje się słynna uliczka Laugavegur z wszelkimi pamiątkami, fajansami i dobrociami Islandii.
Słynne swetry z owczej wełny to koszt rzędu 200 euro.
Chętnych oczywiście nie brakuje. Podobno mają dożywotnią gwarancję.
W klepach znajdujemy łakocie i polskie towary. Popularnością cieszy się Knor i wspomniany Prince Polo. W jednym z nich znalazłem nawet piwo Łomża smakowe 2% i o dziwo 20 groszy taniej niż w Polsce.
Taki jedyny fenomen cenowy jaki znalazłem. Należy dodać,że waluta jest korona islandzka warta około 3 gr.
Oto wnętrze jednego ze sklepów spożywczych gdzie sprzedawali Polacy. Można było także coś przegryźć miejscowego. Byłą to kanapka.
Przy jednym ze sklepów rybnych napotkałem kotka.
Islandia to mnóstwo miejsc związanych z podaniami miejscowymi o których wspominałem. Wiara w elfy, ogry, trolle zamienione w kamienie jest bardzo powszechna. Groty, jaskinie i pieczary kryją liczne tajemnicze opowieści.
Islandczycy mają prawie bez kosztowe rachunki za prąd i ciepło gdyż odzyskują mnóstwo energii z ziemi i źródeł geotermalnych.
Na Islandii brakuje stanowczo drzew. Jeden powiedzmy parków w stolicy.
Zieleni jest mało. Noce jesienią i zimą są bardzo długie. Słonce wychodzi na parę godzin.
W wielu miejscach turyści układają kamyki w figurki.
Na prowincji można było napotkać krowy a także oswojone koniki.
Przy jednej ze szkól taka oto bieżnia.
Po pobycie pozostało mnóstwo zdjęć dokumentujących wyspę
Wypad dobiegł końca i trzeba było wracać. Cel czyli złapanie zorzy został osiągnięty. Islandia choć jeden najdroższych krajów w Europie to warto zobaczyć i przede wszystkim aby poczuć spokój, Tutaj nikt nigdzie nie goni. Polaków jest bardzo dużo. Z 400 tyś, mieszkańców wyspy Nasi stanowią 10 % przyjezdnych z tych 100 nacji. Są wszędzie w hotelach, porcie, restauracjach i sklepach.